Byłam szczęśliwa,naprawdę byłam mega szczęśliwa.Miałam wspaniałego męża,ogromny luksusowy dom i dużego psa .Każdy kolejny dzień niósł za sobą coś nowego,nieoczekiwanego.Chciałam,by to trwalo wieznie.Niestety -chcieć to nie wszystko.
Była niedziela,siedziałam w salonie czytając kolejną książkę Catherine McKenzie.W pewnym momecie z góry ,po schodach zbiegł Bradley w swoim szarym dresie i sportowych butach.Podszedł do mnie i ucałował w czubek głowy ,po czym rozciągają się w przezabawny dla mnie sposób,oznajmił ,że idzie pobiegać
-Dobrze kochanie,ale wróć niedługo
-A może byś pobiegła ze mną?
-Nie,nie mam dziś ochoty na bieganie,przeczytam książkę i zrobię nam coś smacznego do jedzenia
-No dobrze,jak wolisz..kocham Cię
-Ja Ciebie też.Uważaj na siebie-powiedziałam po czym wróciłam do lektury.Nie wiedząc, że to ostatnie słowa z moich ust,które będą mu dane usłyszeć.Mijały godziny a Bradleya wciąż nie było .Przygotowując obiad ,rozmyślałam gdzie może być.W pewnym momencie ktoś zapukał do drzwi,odłożyłam w pośpiechu swój fartuszek i otworzyłam ,na wprost mnie stali dwaj funkcjonariusze policji
-Pani Magdalena ?
-Tak,w czym mogę pomóc? Sąsiedzi już tak intensywnie nie imprezują.Ale to miłe,że kontrolujecie okolicę.-wtedy mężczyźni spojrzeli na siebie znacząco i odparli:
-Niestety Pani Magdaleno,nie chodzi o to.Musimy porozmawiać,możemy wejść?
-Tak proszę-udaliśmy się do salonu
-Proszę usiąść-powiedział tak stanowczo,że nie śmiałam odmówić
-Pani chłopak...-wziął głęboki wdech-Pani chłopak nie żyje- te słowa odczułam na sobie tak,jakby ktoś założył mi metalowy gar na głowę i walił w niego młotkiem
-Słucham?
-Miał wypadek,był w stroju sportowym, więc podejrzewamy,że biegał..niestety wybiegł na ulicę gdzie potrąciła go furgonetka przewożąca kwiaty,przykro nam.-Siedziałam na kanapie bez ruchu,tracąc -sekunda po sekundzie, sens życia.Z tą jedną chwilą świat się dla mnie zawalił...
Dni do pogrzebu mijały błyskawicznie.Przez ten cały czas wyobrażałam sobie swoje dalsze życie.Jak będzie wyglądało? Jak będę żyć,bez naszych wspólnych ,uskrzydlających rozmów,wypadów za miasto?To było nie do zniesienia, zamknęłam się w sobie jak hermetyczne opakowanie,nie dopuszczając żadnych słów pocieszenia.W dniu pogrzebu wypłakałam chyba wszystkie łzy,nie miałam sił na nic.Od Jego śmierci nie potrafiłam zająć się sama sobą,co sprawiło,że podjęłam decyzje ,by opuścić nasz dom i wyjechać, jak najdalej.Najlepszym rozwiązaniem była oczywiście Polska,mój kraj.I tak właśnie zrobiłam,zabrałam najpotrzebniejsze rzeczy i wyjechałam do kraju, do domu rodziców ,którzy byli wstrząśnięci całą tą sytuacją,jednak pocieszali mnie jak mogli,chodź i tak od tej feralnej niedzieli nie uśmiechnęłam sie ani razu
-Córeczko,co teraz,co chcesz zrobić?
-Mamo,nie pytaj mnie o to,na razie pozwól ,że u Was odpocznę
-Ale kochanie możesz zostać tu ile tylko zapragniesz-pogłaskała mnie po głowie,jak wtedy gdy byłam małą dziewczynką i tak się właśnie poczułam
-Chcę jutro pojechać do Warszawy
-Po co?To nie za wcześnie?
-Chcę zobaczyć się z Marcinem ,porozmawiać z nim,pokazać mu małą
-No dobrze
Nazajutrz pojechałam do Marcina.Otworzył mi drzwi z wielkim uśmiechem na twarzy
-Madzia!-przytulił mnie mocno,weszliśmy do środka.Rozmawialiśmy bardzo długo ,jak za dawnych lat.Jednego czego nam brakowało,by było jak kiedyś, było wino .Postanowiłam więc sama,osobiście pójść do sklepu,korzystając z chwili,by ponownie móc delektować się urokami Warszawy,za którą tak bardzo tęskniłam.
Było ponuro,ciemno ,jednak specjalnie wybrałam najdalszą galerię ,aby móc powdychać te powietrze,poprzyglądać się ludziom,poobcować z miastem,z którym wiąże się tyle wspomnień...
Kocham te dni, te dni tuż przed świętami.Zawsze lubiłam wtedy iść wolno, gdy wszyscy w okół się gdzieś śpieszyli .Mogłam wtedy się im przyjrzeć ,popatrzeć z boku jak ważny jest to czas.
Po jednej stronie ulicy idzie kobieta ,ręce wydłużyły jej się chyba do kolan od dźwigania toreb z ostatnimi zakupami.Obok niej mężczyzna ,wysoki,dość przystojny chodź w podeszłym wieku niesie ogromny karton ,z daleka udało mi się dostrzec ,że to wielka składana lokomotywa z torami,pewnie dla syna.Uwielbiałam ten unoszący się w powietrzu zapach pieczonych makowców wypuszczany przez drzwi piekarni ,błysk lampek świątecznych w witrynach okien,odbijający się przez okna domów blask stojących choinek.Nawet nie zauważyłam ,gdy dotarłam pod galerię handlową.Weszłam do środka,wszędzie w okół świąteczne ozdoby,zaśmiałam się sama do siebie i udałam do sklepu z winami.Miałam na sobie czarny ,elegancki płaszcz,ciepły szal,oraz buty na obcasie tego samego koloru,miałam żałobę,więc czarny nie odstępował mnie na krok.
Podeszłam do półki z ekskluzywnymi winami,wzięłam jedno do ręki i zaczęłam czytać etykietę.Wtedy coś mnie tknęło, coś ..jakaś niezwykła siła,spojrzałam kątem oka w prawą stronę,gdzie obok skrzyni z winami stał ,tak,tak... stał ROBERT! Moje serce zabiło mocniej,jejciu jak on niezwykle mądrze patrzył na te wina-jej,co mi się dzieje? Nie mogłam opanować swoich myśli, lecz wiedziałam jedno,tego bylam pewna-jeszcze bardziej wyprzystojniał.Miał na sobie brązowy płaszcz,śliczną modną w tym sezonie czapkę oraz masywne ,ciemne buty.Wyglądał jak model z okładki Vogue.
Było ponuro,ciemno ,jednak specjalnie wybrałam najdalszą galerię ,aby móc powdychać te powietrze,poprzyglądać się ludziom,poobcować z miastem,z którym wiąże się tyle wspomnień...
Kocham te dni, te dni tuż przed świętami.Zawsze lubiłam wtedy iść wolno, gdy wszyscy w okół się gdzieś śpieszyli .Mogłam wtedy się im przyjrzeć ,popatrzeć z boku jak ważny jest to czas.
Po jednej stronie ulicy idzie kobieta ,ręce wydłużyły jej się chyba do kolan od dźwigania toreb z ostatnimi zakupami.Obok niej mężczyzna ,wysoki,dość przystojny chodź w podeszłym wieku niesie ogromny karton ,z daleka udało mi się dostrzec ,że to wielka składana lokomotywa z torami,pewnie dla syna.Uwielbiałam ten unoszący się w powietrzu zapach pieczonych makowców wypuszczany przez drzwi piekarni ,błysk lampek świątecznych w witrynach okien,odbijający się przez okna domów blask stojących choinek.Nawet nie zauważyłam ,gdy dotarłam pod galerię handlową.Weszłam do środka,wszędzie w okół świąteczne ozdoby,zaśmiałam się sama do siebie i udałam do sklepu z winami.Miałam na sobie czarny ,elegancki płaszcz,ciepły szal,oraz buty na obcasie tego samego koloru,miałam żałobę,więc czarny nie odstępował mnie na krok.
Podeszłam do półki z ekskluzywnymi winami,wzięłam jedno do ręki i zaczęłam czytać etykietę.Wtedy coś mnie tknęło, coś ..jakaś niezwykła siła,spojrzałam kątem oka w prawą stronę,gdzie obok skrzyni z winami stał ,tak,tak... stał ROBERT! Moje serce zabiło mocniej,jejciu jak on niezwykle mądrze patrzył na te wina-jej,co mi się dzieje? Nie mogłam opanować swoich myśli, lecz wiedziałam jedno,tego bylam pewna-jeszcze bardziej wyprzystojniał.Miał na sobie brązowy płaszcz,śliczną modną w tym sezonie czapkę oraz masywne ,ciemne buty.Wyglądał jak model z okładki Vogue.
Przyglądałam mu się przez krótką chwilę.Nie chciałam ,aby mnie zauważył,wzięłam więc pierwsze lepsze słodkie wino i podeszłam do kasy,w pośpiechu zaczęłam szukać portfela w torebce, no tak.. zapomniałam go!
-Coś nie tak?-zapytała mnie wysoka,czerwono-usta ekspedientka
-Yyy,nie ... yy.. to znaczy tak.Nie mam portfela,odłożę wino,przepraszam-wzięłam je z blatu i odwróciłam się ze spuszczoną głową, aby Robert mnie nie zauważył.Jednak los chciał inaczej.Po odłożeniu trunku na półkę, wpadłam prosto w Jego ramiona.Uniosłam niepewnie wzrok i spojrzałam w Jego pociemniałe źrenice.- Magda nie zemdlej,nie zemdlej..nie tak,jak tego pierwszego razu-powtarzałam w głowie ,niczym mantrę.